Maleńki Filipek Bulanda przeszedł w ciągu ostatnich trzech tygodni trzy operacje. Niestety – żadna nie mogła uratować mu życia. Przygotowały go jedynie do najcięższej walki, jaką będzie musiał stoczyć. Walki ze złośliwym guzem mózgu – wyściółczakiem anaplastycznym. Potwór w jego maleńkiej główce miał ponad 8 centymetrów. Był wielkości pięści dorosłego człowieka.
Koszmar zaczął się tak zwyczajnie. Mądry, nad wyraz rozwinięty. Choć jeszcze nie mówi, to potrafi dogadać się z każdym. Tak o Filipku mówią rodzice. Mały „Kierownik”, którego wszędzie było pełno. Który śpiewał, tańczył i ciągle był w ruchu. Pani Karolina Bulanda dokładnie pamięta moment, w którym pierwszy raz pomyślała, że dzieje się coś złego. Był 14 stycznia, a oni całą rodziną poszli na plac zabaw. Filipek był bardzo nerwowy. Wszystko wyprowadzało go z równowagi. Nie sposób było go uspokoić. Nawet po powrocie do domu był bardzo zdenerwowany.
Nie zadziałała nawet jego ukochana piosenka, którą nuciłam mu do uszka. Nie chciał się przytulić do ulubionej poduszki. Cały czas tarł i drapał główkę. Zaczął nawet wymiotować
– opowiada pani Karolina.
Choroba odebrała mu siły. Następne dni nie przyniosły poprawy. Filipek Bulanda był senny, szybko się męczył, nie chciał się bawić. Na to, jak bardzo się zmienił, zwróciła też uwagę pediatra, u której rodzice Filipka szukali pomocy. Zauważyła, że zazwyczaj dziarski chłopiec jest tym razem apatyczny i osowiały. I nawet nie ma siły na bunt. To dlatego lekarka wystawiła skierowanie do szpitala. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Rankiem Filipek nie chciał wstać z łóżeczka. Nie jadł i nie pił.
Natychmiast wezwałam męża z pracy, bo wiedziałam, że jest bardzo, bardzo źle. Obawiałam się, że to może być zapalenie opon mózgowych, które wtedy wydawało mi się największym koszmarem, jaki może nas spotkać. Mój braciszek miał 9 miesięcy, gdy zmarł właśnie na zapalenie opon… Byłam przerażona…
– opowiada ze łzami w oczach mama Filipka.
W szpitalu zmieniło się wszystko. Pojechali do szpitala. Jednego, potem drugiego. Filipek dostał kroplówki, które go trochę wzmocniły. Dzień później nabrał na tyle sił, że wstał z łóżeczka i zaczął chodzić. Ale i tu nadzieje na poprawę szybko się rozwiały.
Przede wszystkim synkowi drżały nóżki. Nie panował nad nimi. Chłopiec, który biegał i tańczył wyglądał, jakby zaczynał się uczyć chodzić. Wezwaliśmy lekarkę, która stwierdziła, że nie widzi w tym nic dziwnego. Ale nie odpuściliśmy. Znaliśmy swojego synka i wiedzieliśmy, że dzieje się coś złego
– opowiadają rodzice. Dzięki ich determinacji Filipek Bulanda dzień później przeszedł tomograf.
Po badaniu lekarze z dziwnymi minami poprosili męża do gabinetu. Gdy wyszedł, zapytał pielęgniarki, czy mogłyby dać mi coś na uspokojenie. To on przekazał mi, że Filipek ma guza mózgu. Że jego życie wisi na włosku…
– rozpacza mama Filipka.
Życie zawisło na włosku. Potem był rezonans, który zszokował wszystkich. To dlatego, że guz w główce 20-miesięcznego chłopczyka miał ponad 8 centymetrów. Był wielkości pięści dorosłego człowieka. Filipek natychmiast trafił na stół operacyjny. W rezultacie lekarze wszczepili mu zastawkę, która miała odprowadzić z główki nadmiar płynu, który się tam zbierał. O usunięciu samego guza i leczeniu w Lublinie nie mogło być mowy. Dlatego po tygodniu i intensywnych staraniach rodziców chłopczyk został przewieziony do Warszawy.
Tam też okazało się, że możliwości lekarzy są bardzo ograniczone. W przelocie dowiedzieliśmy się, że za dwa dni synek ma mieć operację usunięcia guza. Gdy zapytaliśmy, jak trudny będzie to zabieg, lekarz zatrzymał się i powiedział, że Filipek może jej nie przeżyć. Dodał, że powinniśmy się cieszyć tym, co mamy, bo operacja to tylko sposób na przedłużenie życia… To były słowa, które rozdarły nasze serca i odebrały nam wszelką nadzieję
– płacze mama Filipka.
Filipek Bulanda przeszedł operacje, która była horrorem. Pięciogodzinna operacja była horrorem. Rodzice wyczekiwali na wyjście lekarzy z sali, ale ich słowa po zabiegu nie przyniosły pociechy.
Chirurg powiedział, że mamy się przygotować na najgorsze, że decydująca będzie najbliższa noc i że dopiero, gdy Filipek się obudzi, będziemy wiedzieć, w jakim jest stanie po tak trudnej neurochirurgicznej interwencji. Ale dodał, że udało mu się wyciąć „sporo” guza. Dlatego to nam pozwoliło uwierzyć, że może wyjdziemy na prostą. Że gdy synek przetrwa najtrudniejszy czas po operacji, to będziemy mieć szansę na pokonanie raka…
Wejście na salę na OIOM-ie, na którą Filipek Bulanda trafił po operacji było koszmarem. Maleńkie bezwładne ciałko ginęło pod masą sprzętu, który utrzymywał go przy życiu. Rączki i nóżki przywiązane do łóżeczka.. Poczucie bezsilności i łzy, które nie chciały przestać płynąć. W nocy dowiedzieli się, że synek się wybudził i sam oddycha. Pierwszy kamień spał im z serca, ale i tak noc po operacji ciągnęła się w nieskończoność.
Guz wciąż jest w główce
Rano chcieliśmy być jak najszybciej z synkiem, ale okazało się, że na salę na OIOM-ie możemy wejść dopiero po 12.30. Więc tuż przed tą godziną byliśmy pod drzwiami oddziału. Tymczasem, mimo że dzwoniliśmy, to nikt nam nie powiedział, że z samego rana nasz synek został przeniesiony na oddział pooperacyjny i leży tam sam… Przestraszony, cierpiący… Do teraz nie mogę sobie wybaczyć, że nie było mnie przy nim…
– płacze pani Karolina.
Nie było jednak czasu na tulenie i nadrobienie straconych godzin. Przyszły wyniki histopatologii – wyściółczak anaplastyczny. Ruszyła lawina złych wiadomości. Padały słowa, które kaleczyły najmocniej. O tym, że jeśli Filipek dożyje piątego roku życia to będzie cud. Że trzeba mu tylko ulżyć w cierpieniu. – Lekarze mówili o nim jak o staruszku, który umiera, a nie o dziecku, o które trzeba walczyć ze wszystkich sił – denerwuje się tato Filipka, Damian Bulanda.
Filipek Bulanda czeka na pomoc w USA. Dodatkowo okazało się, że lekarze zdołali wyciąć jedynie 3 z ponad 8 centymetrów guza. Więc w maleńkiej główce Filipka wciąż tkwi potężny guz, który jest niczym tykająca bomba. W Polsce lekarze nie chcą operować chłopczyka. Teraz Filipek zaczął chemioterapię, ale to za mało, żeby wygrać z tak złośliwym rakiem. To właśnie dlatego rodzice szukają pomocy u najlepszych specjalistów w Europie.
Udało nam się znaleźć specjalistę w USA, który rozpisał cały plan leczenia dla Filipka. Niestety – to leczenie będzie niezwykle kosztowne. Życie mojego synka zostało wycenione na ponad 5,5 mln złotych. Dlatego apeluję do wszystkich o pomoc. Ze względu na tą ogromną kwotę, musimy poprosić o pomoc. Bez Was nie damy rady…
– zawiesza głos tato Filipka.
Aktualizacja: maj 2020
Pomocy dla Filipka szukaliśmy w wielu miejscach na świecie. Ostatecznie plan leczenia ułożył dla niego profesor Jonathan Finlay z Columbus w USA. Niestety kosztorys, jaki otrzymaliśmy za leczenie zbił nas z nóg. Ponad 5,6mln złotych. Obejmował dwie operacje neurochirurgiczne, chemioterapię, radioterapię i trzy autoprzeszczepy szpiku. Po miesiącu morderczego wyścigu z czasem udało nam się zgromadzić tę zawrotną kwotę. W połowie maja Filipek wyruszył w podróż do Stanów. Wierzymy, że to podróż po życie!
Aktualizacja: sierpień 2020
Filipek trafił w lipcu na oddział intensywnej terapii. Jego stan był krytyczny – to niestety efekt bardzo ciężkiej i agresywnej chemioterapii. Po ponad miesiącu walki o życie, w końcu zaczął wygrywać. Lekarze powoli zmniejszali ilość leków i stopniowo odłączali wszystkie urządzenia, które przez cały czas pomagały Filipkowi. Niestety, już teraz wiemy, że po tych komplikacjach dotychczasowa terapia nie może być dłużej kontynuowana. Dziś jedyną szansą dla Filipka jest protonoterapia. Dlatego prosimy, bądźcie nadal wsparciem dla naszego Wojownika i jego rodziców.
Aktualizacja: listopad 2020
Wspólnymi siłami udało nam się zebrać ponad 800 tysięcy złotych, dzięki którym mogliśmy opłacić protonoterapię w Cincinnati Children’s Hospital Medical Center, która pozwoli zahamować chorobę. Teraz przed Filipkiem sześć tygodni naświetlań. Trzymamy kciuki, żeby nasz Wojownik przeszedł terapię jak najłagodniej.
Aktualizacja: styczeń 2021
Filipek jest już w Polsce z rodzicami! Po wielu perypetiach udało im się w końcu dotrzeć do rodzinnego domu i zrobić wielką niespodziankę wszystkim bliskim, którzy nie spodziewali się ich powrotu.
Fundacja ZOBACZ MNIE
ul. Ofiar Oświęcimskich 14/11
50-069 Wrocław
SANTANDER BANK POLSKA SA
28 1090 23 98 0000 0001 4358 4104
Z tytułem wpłaty: Filipek Bulandak
Wsparcie z zagranicy prosimy kierować na konta walutowe fundacji:
Konto walutowe w EURO: 92 1090 2398 0000 0001 4307 1859
Konto walutowe w USD: 49 1090 2398 0000 0001 4690 2387
IBAN: PL
SWIFT CODE: WBKPPLPP
Przy każdym przelewie bardzo prosimy o wpisanie w tytule wpłaty: Filipek Bulanda
Wsparcie można też przekazać w postaci przelewu internetowego za pośrednictwem strony https://zobaczmnie.org/wplacam/. W rubryczce „CEL” prosimy wpisać imię i nazwisko dziecka: Filipek Bulanda
Przekaż 1,5% podopiecznym Fundacji ZOBACZ MNIE
Twój 1,5% podatku ma potężną moc. Dzięki niemu ratujemy zdrowie i życie ciężko chorych dzieci. Wpisz w swoje zeznanie podatkowe nasz numer KRS: 0000 79 53 64 i przekaż 1,5% podatku podopiecznym Fundacji ZOBACZ MNIE.
Wypełnij PIT on-line
Rozlicz PIT na podatki.gov.pl
Pobierz program do PIT