Mark urodził się zupełnie zdrowy i przez blisko 6 lat rozwijał się tak, jak jego rówieśnicy, bez żadnych niepokojących sygnałów. – Przed wypadkiem nic groźnego się nie działo. W listopadzie ubiegłego roku złapał infekcję wirusową i lekarz przepisał mu antybiotyk. Piątego dnia przyjmowania leków synek spadł z łóżka, po czym zaczęły go męczyć wymioty. Pomyślałam, że to reakcja na leki, ale wieczorem zaczął też bardzo dziwnie chodzić. Wtedy już się poważnie przestraszyłam. Widziałam, że coś jest nie tak, ale spodziewałam się raczej wstrząsu mózgu czy czegoś takiego – wspomina mama chłopca pani Natalia.
Mark trafił najpierw do szpitala w Świnoujściu, a następnie do Szczecina, gdzie szybko zrobiono mu tomograf. – Dowiedzieliśmy się wtedy, że jego stan nie ma nic wspólnego z upadkiem, ale że w głowie jest coś niepokojącego. Wtedy, chociaż jeszcze nie zdawaliśmy sobie z tego w pełni sprawy, na dobre rozpoczęła się nasza wojna nerwów i ruszył dramatyczny wyścig z czasem – wspomina pani Natalia.
Błyskawiczna resekcja i kolejny atak
Następnego dnia wykonany został rezonans, który potwierdził, że w głowie Marka jest guz. Niestety lekarze nadal nie wiedzieli, z czym dokładnie zmaga się chłopiec. – Usłyszeliśmy, że guz jest w pniu mózgu, w tym samym czasie stan Marka bardzo się pogorszył. Lekarze przekazali nam, że nie mogą zrobić biopsji, bo syn nie doczeka wyników… Jego jedyną szansą była natychmiastowa operacja – wspomina mama chłopca.
Na początku grudnia Mark trafił na salę operacyjną i lekarze wycięli mu całego guza. Po 10 dniach przyszedł też wynik badania i padła ostateczna diagnoza: glejak – złośliwy guz 4. stopnia. Chłopiec trafił na oddział onkologiczny szpitala w Szczecinie, ale na święta mógł już wrócić do domu.
Po świętach chłopiec miał przenieść się do Warszawy, bo tam pojawiła się szansa na leczenie. Niestety Mark znów bardzo źle się poczuł i zaczął mocno wymiotować. Karetka zabrała go do szpitala, gdzie okazało się, że w głowie chłopca zbiera się płyn, potrzebna była więc specjalna zastawka.
– Zastawka została wstawiona, lekarze zrobili też rezonans magnetyczny, który pokazał, że guz urósł do takiego rozmiaru, jaki miał przed operacją. Dodatkowo okazało się, że propozycja leczenia w Warszawie jest tylko dla dzieci, które nie były operowane. Dlatego syn ma teraz radioterapię w Szczecinie. Będzie to w sumie 30 naświetlań, a później podana będzie chemioterapia – opowiada Pani Natalia.
Stan chłopca się pogarsza, czasu jest coraz mniej
Mark jest w ciężkim stanie i coraz mniej przypomina wesołego, pełnego energii chłopca, którym był jeszcze kilka miesięcy temu. Niestety nie może chodzić, jego lewa ręka jest bardzo słaba, sparaliżowaną ma też część twarzy. Jest jednak duża szansa, że fizjoterapia pozwoli zlikwidować te deficyty.
– Po zakończeniu chemioterapii będziemy szukać dla Marka leczenia za granicą, bo w Polsce lekarze dają nam tylko szansę na podtrzymanie życia syna. A ja nie wyobrażam sobie, żeby tak to zostawić… Będę walczyć, żeby znaleźć chociaż ceń nadziei – mówi mama Marka.
Mark nie domyka oka, dlatego na noc trzeba mu zaklejać powiekę. W tej chwili chłopiec przyjmuje naświetlania. – Znosi je całkiem nieźle. Bierze też sterydy, przez co niestety jest cały czas bardzo głodny. Je wszystko, co tylko złapie do ręki, nawet rzeczy, których kiedyś w ogóle nie jadł. Szybko tyje, dodatkowo jest bardzo rozdrażniony, nawet agresywny – opowiada mama.
Po radioterapii lekarze sprawdzą, czy i jak guz reaguje. Na tej podstawie lekarze zdecydują, czy można jeszcze raz operować chłopca, czy od razu trzeba mu podać chemioterapię.
„Musi być dobrze, ale potrzebujemy pomocy”
Mark we wrześniu ubiegłego roku poszedł do zerówki. – Bardzo chciałby tam wrócić, tęskni za swoimi kolegami i koleżankami. Nie chce się już bawić, nie chce czytać książeczek, bardzo jest z nim ciężko, jest nerwowy i odzywa się do nas bardzo agresywnie – mówi pani Natalia.
Gdy tylko skończy się leczenie, chłopiec musi pilnie podjąć rehabilitację. – Żeby nie tracić czasu organizujemy też zbiórkę na zagraniczne leczenie. Kosztów związanych z konsultacjami jest już sporo, a bardzo zależy mi na tym, żeby mieć fundusze, gdy tylko któryś ośrodek zaproponuje nam leczenie – opowiada mam chłopca.
Mark, mimo ogromnych trudności, stara się zachowywać optymizm. – Nawet gdy go bardzo boli, to cały czas powtarza, że wszystko jest dobrze. I ja też powtarzam mu, że będzie dobrze. Musi być. Sama też bardzo w to wierzę. Musimy tylko znaleźć pomoc, choćby na końcu świata, i zebrać pieniądze na leczenie. Dlatego bardzo proszę o wsparcie, bez tego mój synek nie będzie miał żadnej szansy – dodaje Pani Natalia.
Wesprzyj zbiórkę na rzecz Marka:
MARK HORUKHA POTRZEBUJE WSPARCIA FINANSOWEGO. WPŁATY NA JEGO RZECZ PROSIMY KIEROWAĆ NA KONTO:
Fundacja ZOBACZ MNIE
ul. Ofiar Oświęcimskich 14/11
50-069 Wrocław
SANTANDER BANK POLSKA SA
28 1090 23 98 0000 0001 4358 4104
Z tytułem wpłaty: Mark Horukha
Wsparcie z zagranicy prosimy kierować na konta walutowe fundacji:
Konto walutowe w EURO: 92 1090 2398 0000 0001 4307 1859
Konto walutowe w USD: 49 1090 2398 0000 0001 4690 2387
IBAN: PL
SWIFT CODE: WBKPPLPP
Przy każdym przelewie bardzo prosimy o wpisanie w tytule wpłaty: Mark Horukha
Przekaż 1,5% podopiecznym Fundacji ZOBACZ MNIE
Twój 1,5% podatku ma potężną moc. Dzięki niemu ratujemy zdrowie i życie ciężko chorych dzieci. Wpisz w swoje zeznanie podatkowe nasz numer KRS: 0000 79 53 64 i przekaż 1,5% podatku podopiecznym Fundacji ZOBACZ MNIE.
Wypełnij PIT on-line
Rozlicz PIT na podatki.gov.pl
Pobierz program do PIT