Igorek Pietrucha

Igorek Pietrucha nie ma jeszcze roczku, a już walczy o życie

AT/RT to potwornie trudny rywal. Większość dzieci, które na niego chorują – umiera. Ale rodzice Igorka nie pozwolili odebrać sobie nadziei. Przede wszystkim – chłopczyk zaczął już chemioterapię, która ma zatrzymać rozwój choroby. Teraz zaczyna się wyścig z czasem, żeby znaleźć dla synka najlepszą klinikę na świecie, w której lekarze dadzą mu szansę na wyleczenie.

Igorek Pietrucha nie ma jeszcze roczku, a już walczy o życie. Jego przeciwnikiem jest jeden z najgroźniejszych guzów mózgu – AT/RT. W tych czterech krótkich literach zawiera się największy strach, jaki może towarzyszyć rodzicowi. Strach przed śmiercią swojego ukochanego dziecka. Ale też i nadzieja największa z możliwych. Że jemu akurat się uda. Na przekór wszystkiemu, co mówią lekarze.

Igorek Pietrucha przyszedł na świat w sierpniu 2019 roku. Chłopczyk rósł każdego dnia i mimo swojej wady, zadziwiał wszystkich swoją siłą. Pięknie przybierał na wadze i co chwilę zaskakiwał umiejętnościami. Jego mama śmieje się, że w telefonach mają mnóstwo filmików pokazujących, jak pięknie i szybko rozwijał się ich mały atleta. Miał tydzień, gdy zaczął dźwigać główkę, a gdy skończył cztery miesiące jego nóżki były tak silne, że był w stanie na nich chwilę ustać.

Igorek Pietrucha walczy. W marcu zaczęły się u Igorka wymioty. Zwykle zwracał tuż po jedzeniu, albo jeszcze w trakcie. Ale wtedy nikt nawet nie pomyślał, że mogą się wiązać z czymś tak złowieszczym…

A potem zdarzył się mały wypadek. Jak się potem okazało, ten wypadek był jakimś cudem, bo mógł ostatecznie ocalić Igorkowi życie. Dzięki niemu Igorek przeszedł w dobrym momencie badanie rezonansem magnetycznym. W połowie marca chłopczyk leżał na łóżku i się bawił. Jego mama cały czas była przy nim. Wstała tylko na chwileczkę, żeby odnieść kubek do kuchni. W tym czasie Igorek sturlał się z łóżka.

Usłyszałam upadek, a potem jego płacz. Serce podskoczyło mi do gardła, ale na szczęście synkowi nie stało się nic poważnego. Dlatego przez następne dni bardzo uważnie go obserwowaliśmy. Był radosny, żywiołowy i nawet wymioty trochę ustąpiły – tłumaczy pani Paulina Pietrucha mama Igorka.

Świat stanął na głowie. Niestety, po tygodniu Igorek zaczął przechylać główkę w prawą stronę. Praktycznie przez cały czas miał ją przygiętą do ramionka. Rodzice myśleli, że może nadwyrężył sobie szyję – masowali go, ale objawy nie ustępowały.

W końcu rodzice uznali, że muszą jechać do szpitala. 26 marca trafili do Rzeszowa. Niefortunnie, bo po drodze przytrafił się weekend. To dlatego pobyt w szpitalu i wszystkie badania się przeciągnęły. W pierwszej kolejności lekarze podejrzewali u Igorka kręcz szyi. Dostawał leki przeciwbólowe, ale ponieważ dolegliwości nie mijały, to szukali dalej. W pewnym momencie chłopczyk zaczął tracić równowagę, gdy siedział. Przewracał się. Wtedy już było pewne, że odpowiedź na pytanie, co dolega maluszkowi, może dać tylko rezonans magnetyczny. Był 1 kwietnia i wiadomość, jaka przyszła po badaniu brzmiała jak okrutny i niestosowny primaaprylisowy żart.

Tragiczna wiadomość

Po godzinie przyszło do mnie dwoje lekarzy. Ściągnęli maseczki i już wiedziałam, że dzieje się coś strasznego. Niewyobrażalnego. Jeden z nich powiedział, że muszę być teraz silna, bo mają bardzo złe wiadomości. Dodał, że synek ma guza móżdżku i że już załatwiają transport do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie – wspomina ze łzami pani Paulina.

W tym najgorszym momencie życia była w szpitalu z synkiem zupełnie sama. Przez epidemię jej mąż nie mógł ich nawet odwiedzać. Po rozmowie z lekarzami chwyciła za słuchawkę, żeby przekazać mu tą dramatyczną informację.

Najpierw w telefonie zapadła grobowa cisza. A potem usłyszałam płacz. W jednej sekundzie zawalił nam się świat… – opowiada łamiącym się głosem mama Igorka.

Następnego dnia już o 7.00 rano była z Igorkiem w karetce, która na sygnale pędziła do Warszawy. Po czterech godzinach jazdy trafili od razu na oddział neurochirurgiczny. Tam wszystko potoczyło się błyskawicznie. Lekarz wziął panią Paulinę na rozmowę i bez ogródek powiedział, że guz jest olbrzymi. Ma 4×4 centymetry i nawet dla dorosłego człowieka byłby duży i bardzo problematyczny. Dla tak maleńkiego dziecka jest śmiertelnym zagrożeniem. Operować trzeba było już następnego dnia.

Kolejna operacja, kolejny wyrok

Ta operacja była horrorem. Siedziałam przez pięć godzin zupełnie sama pod salą operacyjną, bo przecież ze względu na koronawirusa mąż nie mógł być przy mnie. Odchodziłam od zmysłów, ale musiałam sobie z tymi wszystkimi czarnymi myślami poradzić sobie sama… Po pięciu godzinach przyszedł do mnie chirurg i powiedział, że operacja była bardzo trudna, bo guz był cały opleciony nerwami – wspomina mama Igorka.

Choć nie udało się usunąć guza w całości, to lekarze i rodzice dzięki operacji zyskali więcej czasu na walkę z tym potworem. Potem zaczął się długi i bardzo ciężki proces wybudzania Igorka. Przez trzy dni chłopczyk leżał pod respiratorem na intensywnej terapii. Mama mogła go odwiedzać raz dziennie przez pięć minut. I nie mogła podejść do jego łóżeczka bliżej niż na 5 metrów. Kamień z serca spadł im, gdy ze szpitala przyszła informacja, że Igorek zaczął sam oddychać.

Leciałam do niego jak na skrzydłach, szczęśliwa, że choć mamy choć jedną dobrą wiadomość. Niestety – od razu, gdy go zobaczyłam, wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Był nieobecny – wyglądał, jakby mnie nie widział i słyszał. Od razu zaalarmowałam wszystkich, że dzieje się coś groźnego – opowiada zdenerwowana pani Paulina.

Matczyna intuicja jej nie zawiodła. Szybki tomograf pokazał, że u jej synka rozwija się ostre wodogłowie. Dlatego konieczna była kolejna operacja.

Igorek Pietrucha walczy z całych sił

Tym razem zmiana była błyskawiczna. Wrócił mój maleńki, radosny synek. Odzyskanie z nim kontaktu było czymś wspaniałym w tym trudnym czasie – tłumaczy mama Igorka.

Choć widok poznaczonej bliznami główki Igorka był ciężki do zniesienia. Lekarze musieli założyć mu zastawkę, która odprowadza nadmiar płynu mózgowego. Tą zastawkę i biegnące od niej kabelki widać przez skórę. Łamie mi to serce za każdym razem. Już teraz wiem, że go to nie boli, ale nie sposób przyzwyczaić się do widoku swojego tak cierpiącego i okaleczonego dziecka…

Po tygodniu od operacji usunięcia guza, przyszły wyniki badań histopatologicznych. Pierwsza diagnoza – rak splotu naczyniowego, trzeci stopień złośliwości.
Jeszcze gorsze rokowania. Gdy rodzice zdążyli się oswoić z informacją o tym, że ich synek walczy ze złośliwym rakiem, po kilku dniach przyszła jeszcze gorsza.

Zostaliśmy przeniesieni na onkologię dziecięcą, a tam po badaniach lekarze powiedzieli, że Igorek zmaga się z AT/RT- jednym z najzłośliwszych guzów. Usłyszałam, że nie przeżyło żadne z dzieci, które walczyło z tym przeciwnikiem… – opowiada pani Paulina.

Rzeczywiście – AT/RT to potwornie trudny rywal. Ale rodzice nie pozwolili odebrać sobie nadziei. Przede wszystkim – chłopczyk zaczął już chemioterapię, która ma zatrzymać rozwój choroby. Teraz zaczyna się wyścig z czasem, żeby znaleźć dla Igorka najlepszą klinikę na świecie, w której lekarze dadzą mu szansę na wyleczenie.

Igorek udowodnił, że ma niesamowitą wolę walki. Dlatego wierzymy, po prostu wierzymy, że znajdziemy dla niego miejsce na świecie, w którym lekarze razem z nami zawalczą o jego życie – tłumaczy jego mama, Paulina.

Igorek Pietrucha potrzebuje Waszej pomocy. Trwają już konsultacje z kilkoma klinikami. Lekarze z zagranicznych szpitali muszą teraz przeanalizować dokumenty Igorka, żeby wiedzieć, czy mogą zaproponować odpowiednią terapię. Już teraz wiadomo, że takie leczenie może kosztować nawet MILION ZŁOTYCH.

Aktualizacja listopad 2020

Ponad milion złotych – na taką kwotę łącznie zostało wycenione leczenie Igorka w Niemczech. Dzięki dwóm zbiórkom udało się zebrać tę zawrotną sumę, która umożliwiła rozpoczęcie terapii w Augsburgu. Dzięki Waszej pomocy Igor trafił do jednej z przodowych europejskich klinik, które wyznaczają standardy leczenia tego rodzaju guzów mózgu. Po kilku operacjach i intensywnej chemioterapii Igorek rozpoczął nowoczesne naświetlania główki – protonoterapię w Essen.

Obecnie Igor przebywa w Universitatsklinikum w Augsburgu i kontynuuje chemioterapię, która daje mu nadzieję na zdrowie i na życie.

Fundacja ZOBACZ MNIE
ul. Ofiar Oświęcimskich 14/11
50-069 Wrocław

SANTANDER BANK POLSKA SA
28 1090 23 98 0000 0001 4358 4104
Z tytułem wpłaty: Igorek Pietrucha

Wsparcie z zagranicy prosimy kierować na konta walutowe fundacji:

Konto walutowe w EURO: 92 1090 2398 0000 0001 4307 1859
Konto walutowe w USD: 49 1090 2398 0000 0001 4690 2387

IBAN: PL
SWIFT CODE: WBKPPLPP

Przy każdym przelewie bardzo prosimy o wpisanie w tytule wpłaty: Igorek Pietrucha

Wsparcie można też przekazać w postaci przelewu internetowego za pośrednictwem strony https://zobaczmnie.org/wplacam/. W rubryczce „CEL” prosimy wpisać imię i nazwisko dziecka: Igorek Pietrucha

Przekaż 1,5% podopiecznym Fundacji ZOBACZ MNIE

Twój 1,5% podatku ma potężną moc. Dzięki niemu ratujemy zdrowie i życie ciężko chorych dzieci. Wpisz w swoje zeznanie podatkowe nasz numer KRS: 0000 79 53 64 i przekaż 1,5% podatku podopiecznym Fundacji ZOBACZ MNIE.

Wypełnij PIT on-line
Rozlicz PIT na podatki.gov.pl
Pobierz program do PIT